Do obejrzenia Dorohedoro przede wszystkim zachęcało studio MAPPA znane z Kakegurui, Banana Fish, Dororo, Zombieland Saga, czy też Yuri on Ice. Studio, które albo tworzy oryginalne serie albo wykopuje stare mangi, by pokazać światu, o jakich perłach jeszcze nie słyszało. I zasadniczo po raz kolejny zostałam mile zaskoczona, ponieważ zaraz po Id:Invaded, Dorohedoro okazało się sezonowym fenomenem!
Pomińmy na razie kwestię graficzną oraz to „straszne” CGI i skupmy się na pomyśle, który mimo bazowania na pewnych utartych schematach, wydaje się niesamowicie oryginalny. Odczułam tu swoisty powiew świeżości, który przebił się wśród tych wszystkich battle shounenów, shoujo romansów, parodii, isekaiów i wielu innych znanych nam gatunków. Dorohedoro łączy w sobie elementy z horroru, fantasy, komedii oraz kryminału i tworzy z tego wszystkiego szaloną zgraną całość. Wystarczy przyjrzeć się kreacji świata, a dokładniej światów. Pierwszym miejscem, jakie poznajemy, jest Hole – mroczne, futurystyczne, przypominające cywilizację, która przetrwała w przeszłości wielką katastrofę. Zaraz nasuwa się skojarzenie do przeróżnych dzieł post apokaliptycznych, a jest to tak dobrze zaprezentowane, że widz przesiąka tym brudnym, mrocznym klimatem. Właśnie tutaj poznajemy sympatyczny duet protagonistów, Nikaidou oraz Kaimana, zajmujących się eksterminacją złych czarodziei, którzy eksperymentują na mieszkańcach Hole. Przy okazji próbują rozwiązać zagadkę, tudzież znaleźć sprawcę odpowiedzialnego za przemianę głowy Kaimana w jaszczurzy łeb. Oczywiście nie spodziewajmy się, że w tych dwunastu odcinkach (które zekranizowało czterdzieści parę rozdziałów ze stu dziewięćdziesięciu) dostaniemy jakiekolwiek konkretne odpowiedzi. Sprawa Kaimana wydaje się tu priorytetowa, lecz nie brakuje również innych wątków związanych przykładowo z antagonistami, które często przyćmiewają nasz główny duet. I w tych dwunastu epizodach dzieje się tak dużo, a zarazem tak niewiele, że możemy je potraktować jako zwykłą zachętę do przeczytania mangi. O czym też świadczy to fatalne zakończenie – urwanie historii w momencie, gdy dopiero nabiera rozpędu.
Wracając do fabuły… na początku zaznajamiamy się z Hole, jej mieszkańcami oraz perypetiami Nikaidou i Kaimana. I w ten sposób powoli poznajemy specyfikę wyróżniającą Dorohedoro wśród innych serii, jaką jest połączenie mroku oraz scen gore (dosłownie leją się tu hektolitry krwi i pełno flaków) z dobrym humorem. Tak, to były te żarty, gagi i śmieszne sytuacje, które idealnie trafiły w moje gusta. I choć na początku nie wiedziałam, jak reagować – śmiać się, czy powstrzymywać przed obrzydzeniem, to szybko pogodziłam te dwa odruchy. Zwłaszcza wtedy, gdy pojawili się antagoniści i tym samym uraczyli nas jeszcze ciekawszym miejscem oraz postaciami. Chyba pierwszy raz w jakimkolwiek dziele tak szybko i naturalnie polubiłam bardziej antagonistów. Stali się dla mnie na tyle sympatyczni, że nawet Kaimana i Nikaidou zepchnęłam na drugi plan. W końcu jak tu nie docenić pomysłu na świat czarodziejów? To, że czarują dzięki czarnemu dymowi produkowanego przez ich ciała oraz że każdy posiada indywidualną zdolność? Jeden potrafi zamienić wszystko w grzyby, drugi poćwiartuje człowieka tak, że wciąż będzie żywy, a inny wyleczy cię, choć twoje bebechy walają się po całej ulicy. Ponadto dochodzi do tego ciekawa kwestia zawierania partnerstwa między czarodziejami, noszenie specyficznych masek oraz istnienie diabłów, których rola wydaje się znacząca. Jest to tak szalenie cudaczny świat, że można oniemieć z zachwytu. Dlatego cieszę się, że autor nie potraktował po macoszemu antagonistycznej ekipy, tylko poświęcił jej tyle samo czasu (a może nawet więcej) co głównemu duetowi.
O samej fabule, czyli o tym, co się konkretnie dzieje, ciężko coś rzec bez spoilerowania. Samo znalezienie głównej linii fabularnej jest trudne! Ponieważ nawet poboczne historyjki, takie jak: polowanie na zombie, granie w baseball zasadniczo są nieodłączną częścią głównej opowieści. Więc można by bez wyrzutów stwierdzić, że fabuła to tak naprawdę bohaterowie, bo to oni determinują dalsze niespodziewane wydarzenia i sprawiają, że wszystko, co robią ma znaczenie. Wiadomym jest, że Kaiman szuka sposobu na odczarowanie i dowiedzenie się prawdy o przeszłości, ale ten wątek nie jest pchany na siłę. Historia toczy się własnym naturalnym tempem, prezentuje zmagania każdej postaci i co najważniejsze – nie odstaje niczym od mangi. MAPPA świetnie zrealizowała materiał komiksowy. Zachowała ciągłość zdarzeń oraz nie dodawała niepotrzebnych wątków. Prawie że idealna kalka mangowa.
Źródło: http://animaniaczki.blogspot.com/2020/04/recenzja-anime-dorohedoro.html